Ćpun

Ćpun - William Seward Burroughs Właściwie chciałem ocenić to opowiadanie Burroughsa jako "przeciętne", bo nie ma tu żadnego zachwytu podczas czytania, ale bez wątpienia nie jest to przeciętny tekst - ani językowo, ani pod względem treści. Język utworu jest żywy, pełen słów z narkomańskiego żargonu (polskie tłumaczenie, choć dobre, trudno na podstawie słownictwa zakwalifikować do jakiegoś przedziału czasowego, co jednak wydaje się o tyle nieautentyczne, że jest to język, który podobnie jak wszelkie gwary środowiskowe, często się zmienia), niekiedy błyskotliwy w oddawaniu klimatu miejsc i charakteru opisywanych osób. Autor ma niewątpliwie dar obserwacji i posiadł umiejętność wyciągania rzeczy istotnych. Jest też w podziwu godny sposób przytomny i inteligentny, stara się badać swoje stany narkotyczne, i nawet jeśli w pewnych kwestiach się myli ('kokaina i marihuana w żaden sposób nie uzależniają'), to jednak taki dystans do własnego uzależnienia wśród narkomanów należy do wyjątków. Nie możemy w pełni docenić osobowości, wiedzy i wykształcenia autora na podstawie tej książeczki, ponieważ - jak podkreślał to Allan Ginsberg w przedmowie do jednego z wydań "Ćpuna" - jest to autobiografia fragmentaryczna, obejmująca wyłącznie Burroughsa-narkomana. Dlatego pojawiająca się od czasu do czasu (na wyraźnie życzenie pierwszego wydawcy) postać żony wprowadza raczej zamęt w głowie czytelnika, który nie jest w stanie pojąć, co ona tam jeszcze robi... Ciekawe, że już w latach 40ych autor sprawdził na sobie i napisał to bardzo wyraźnie, że po wypaleniu jointa absolutnie nie można jeździć autem, więc kiedy dziś widzę liść marihuany na niektórych samochodach, stwierdzam, że ćpun Burroughs miał więcej poczucia odpowiedzialności niż niejeden dzisiejszy kierowca.