Archeolog kobiecych uszu

Ulubiona gra - Leonard Cohen

Po raz kolejny czytając powieść poety daję się zaskoczyć urodą sformułowań, głębokością obserwacji, odwagą intymnych spostrzeżeń.
Cohen musi być uroczym mężczyzną - nawet nie przez swój miękki, wibrujący głos i umiejętność zabawiania publiczności muzyką, lecz przez odrębność, celność obserwacji, szczerość sądów, zdolność uogólnienia doświadczeń, stałą gotowość do wprowadzania pięknego szaleństwa do codziennego życia - kobiety to uwielbiają i potrafią docenić. Jeśli autor jest choć trochę taki, jak jego bohater, "pierwszy archeolog kobiecych uszu" - Breavman ("odważny człowiek"? a może człowiek piszący listy?) - musi być ulubieńcem kobiet. I chyba jest. A że się z nimi nie wiąże na stałe? Bo boi się samotności...ta w związkach także istnieje. W życiu zresztą dopiero trzeba się nauczyć żyć z miłością (nawet gdy jest ona tą jedyną i prawdziwą!) by jej nie utracić, a w powieści przedstawione są zaledwie początki mierzenia się z tzw. dorosłością ("dorosły świat, muzeum niepowodzeń, z którym nie miałem nic wspólnego" s.75). Towarzyszymy bohaterowi w jego inicjacji, w poznawaniu świata kobiet i świata miłości od najmłodszych lat, a przecież on i tak żałuje, że stało się to za późno... Gdyby nie to, pisze: "Mógłbym wyjść na ludzi. Bez wierszy, baron przemysłu, mógłbym się uchronić przed książkami w miękkiej oprawie o stopniu odrzucenia, pisanymi przez możnych nowojorskich psychoanalityków" ((s.57). Zamiast tego został hipnotyzerem czyli artystą, czego zresztą pragnął od dzieciństwa: "Chcę dotykać ludzi jak czarodziej, zmieniać ich albo ranić, zostawiać swoje piętno, czynić ludzi pięknymi. Chcę być hipnotyzerem, który nie ryzykuje, że sam zaśnie. Chcę całować z jednym okiem otwartym. W każdym razie chciałem. Teraz już nie chcę." s.106). I stało się to, choć już wcześnie rozpoznał, iż hipnotyzerzy pozbawieni są możliwości poczucia miłości od wewnątrz, bo nie można dać się uczuciu ponieść i zarazem je w pełni kontrolować.

W kilku odsłonach - czterech księgach, mieszczących od 13 do 29 krótkich rozdziałów, zostahją nam przedstawione cztery etapy życia bohatera - chłopca z zamożnej, mieszczańskiej rodziny żydowskiej w Montrealu. Pierwszy to dzieciństwo - poznajemy krąg jego przyjaciół i rodzinę gdy ma ok. 12 lat; następny to czas college'u i pierwszych sympatii. "Dzieci pokazują blizny jak medale. Kochankowie traktują blizny jak sekrety do ujawniania. Blizna wydarza się, gdy słowo staje się ciałem. Łatwo jest pokazać ranę, dumne blizny z pola walki. Trudno jest pokazać pryszcz." - notuje Cohen. Potem następuje wyraźna cezura życiowa - stanowi ją wcale nie pierwsza, ale chyba najgłębsza z miłości bohatera, a następnie rozstanie z nią.
Przez wszystkie rozdziały przewija się przyjaźń z jedynym przyjacielem z dzieciństwa, Krantzem ("Dziesięć tysięcy rozmów. Breavman pamięta osiem tysięcy. Osobliwości, potworności, cuda. Do dzisiaj prowadzą te rozmowy. W miarę jak dorastają, potworności stają się umysłowe, osobliwości seksualne, a cuda religijne.") i nieco problematyczne kontakty z rodziną, zwłaszcza z trującą, zaborczą matką.
Widać, że młody bohater buntuje się przeciwko mieszczańskim rodzicom (co musieli przeżyć, że ich dzieci bawiły się w obóz koncentracyjny?) i żydowskości, którą od nich dziedziczy, z drugiej zaś strony ta żydowskość bardzo naznacza perspektywę jego oglądu świata: on czuje tę "inność", a każda inność pociąga. I tak Breavman wybiera gojki na "pierwsze ofiary snów", a chrześcijańscy, jasnowłosi baseboliści śnią o "żydowskim seksie [?? - najwyraźniej istniały stereotypy, że Żydzi są bardziej namiętni od Anglosasów] i posadach w bankach"... Ta uporczywa żydowskość stwarza interesującą i nieco egzotyczną dziś w Polsce perspektywę oglądu świata - kto tu dziś pamięta ich zwyczaje: mydlenie luster po śmierci członka rodziny, bajgle i jajka na twardo na stypie jako symbole wieczności...?

Podoba mi się obszerna nota na końcu książki, w której z pietyzmem zamieszczono wszelkie informacje nt. użytych w tekście fragmentów piosenek: zaznaczono ich tytuły, autorów i wszelkie prawa. Widać, że autor, sam przecież piosenkarz, oraz jego wydawca, podchodzą do tych kwestii bardzo poważnie. Cała też powieść została zaopatrzona w "podkład muzyczny": przewija się tam big beat (by poczuć życie, wolność), Haendel (by wsłuchać się w majestat), blues i tradycyjne piosenki - najwyraźniej Cohen słuchał dużo i wszystkiego.