Gott sei Dank hat dieses Buch kein Germanist geschrieben!
Es ist nicht mein eigener Ausruf, sondern gerade so beginnt seine Einleitung in das Buch Heinz Schulte. Zu Recht. Das Buch ist gar nicht langweilig oder altklug, sondern obwohl über die Sprache - spielerisch und interessant erzählt. Worüber ist das? Über historische Gründe der immer noch populären in deutscher Sprache Redensarten und Floskeln, die die Sprache bebilden bzw. ihr Farbe geben. Anders als die Sprichwörter sind Redensarten keine vollständige Sätze, die Weisheiten vermitteln wollen. Ich habe nur nicht richtig verstanden, wozu hat man verschiedene, ziemlich eindrucksvolle Ikonen jedem Ausdruck zugeschrieben, wenn ihre Bedeutung, der Prinzip der Zuordnung, geheim blieb. Selber bin ich auf deren Sinn nicht gekommen...Jedenfalls nicht wirklich.
Es ist ein seltsames Gefühl, wenn man durch Gedichte zu verstehen versucht, was andere Menschen vor 50, 100 Jahren am gleichen Ort, wo du heute lebst...also in Breslau, dachten, fühlten, gesehen haben... So ist es vor allem bei Gedichten, die zwar keine natürliche Erzählensweise darstellen, doch fast immer sehr persönlich sind. Bei der Auswahl der Zeilen von Käthe Kleinert ist das besonders deutlich, denn sie schrieb meistens in ruhigen Momenten der Nachdacht, wenn man irgendwo alleine am Abend saß, anderseits aber auch aus gesellschaftlichen, sich wiederholenden Anlässen, wie das Neujahr, Geburtstage oder sogar über so alltägliche Sachen, wie Kauf eines Ölofens. Man kann auch einiges von ihrem persönlichen Leben zwischen den Zeilen erfahren. Die Gedichte in dieser Auwahl umfassen 60 Jahre ihres langen Lebens (das erste datierte 1925, das letzte 1983), und sie schrieb bis in den hohen Alter. Die Verse im Band sind nicht chronologisch zu lesen, sondern vom Herausgeber gewählt, wurden in 5 Themen gruppiert: 1. Heimat und Fremde, 2. Stille und Sehnsucht, 3. Jahres- und Festzeiten, 4. Schnurren und Weisheiten, 5. Abschied und Heimgang. Am schönsten fand ich die ersten, die über die Heimat erzählen oder die Sehnsucht nach ihr beschreiben (es scheint, dass sie schon im Alter von 23 Jahren, im Jahr 1925, Breslau verlassen hat). Sie sind ziemlich kunstvoll, sehr knapp, aber bildgewaltig. Wie diese Worte über einem Sonnenuntergang Und in gewalt'gem Zuge, Wie eine Schlußfuge, Schleudert der Sonne sinkende Kraft Feuergarben, und damit rafft Sie die ganze Weite ein In güldenen Abendschein. Breslau, Sonnenuntergang am Schwarzwasser Oderdamm bei Wilhelmsruh, ca. 1936 Bei anderen Themen, greift sie oft zum Humor, die Zeilen werden auch üppiger. Sehr treffend und gleichzeitig witzig fand ich den Text über zeitgenössiche Kunst, der bereits aus dem Distanz des 70-jährigen Lebens geschrieben wurde und auch heute, so denke ich, seine Gültigkeit behält: Oh, arme Kunst! Das Dichten ist heut gar nicht schwer, Denn Form und Sinn braucht es nicht mehr - Ja, einstens hielt man auf Nievau, Heut sagt man spottend: 's geht auch so ! Nur wer den größten Blödsinn macht, Kommt für die Presse in Betracht, Und was kein Sterblicher kapiert, Wird von ihr bestens honoriert. Vereinzelt noch, verkalkte Sonderlinge, Sie wissen um den Erst der Dinge Und fragen sich - ehrlich bedrückt, Sind denn die Menschen ganz verrückt? Sie möchten rufen, warnen, mahnen, "Verspielt es nicht, das Geistesgut der Ahnen: Wenn ihrer Sprache edle Kunst Ihr heut verspottet und verhunzt, Bekennt ihr euch - so sagt es nur: Zum Nihilismus der Kultur!" 17.06.1971 Auch der zweite Abschnit liefert viele interessante Gedanken: Stille, Liebe und Nachdacht sind ihre Themen, wie die Mahnung Entwinde dich der Stille nicht, Und wende dich nicht von hinnen, Sie ist nicht stumm! Die Stille spricht Zu deinen inneren Sinnen. 20.09.1959 In einem der lustigsten Gelegenheitsgedichten beweist die Autorin, dass sie auch noch schlesiche Mundart beherrscht: Setz', eh de in de Kieche gehst Die Prille uf de Nees! Moritat: Die Geschichte vom versalznen Zuckerguß; 1971 |
"Cichy cis ku róży schyla cienie
nad grobami przybranymi w wieńce..." (Cichy cis..., s.19)
Oto charakterystyczna sceneria romantycznej miłości: wiosna, wszystko się do siebie garnie, ale...na cmentarzu. Mácha jest sztandarowym przedstawicielem czeskiego romantyzmu i nawet jego własny życiorys się w ów romantyczny model wpisuje - dożył zaledwie 26 lat, zmarł ratując ludzi z pożaru. Rozczytywał się w polskiej poezji romantycznej i ją cenił. Inaczej, niż ogół Czechów, który do idei romantycznych odnosił się dość nieufnie. Budziciele narodowi (Tyl, Čelakovský) krytykowali go za "bezideowość, nieczeskość i niesłowiańskość". Według nich Czesi są niebuntowniczy, a Ján Kollár, słowacki rzecznik odrodzenia narodowego, również to potwierdza: lud czeski jest "nabożny, pracowity i wesoły". Pełna idylla. A Mácha pisze: "nasza (tzn. Czechów) miłość, jak nasz smutek, wieczna" (Elegia, s.45). Wydano jego utwory dopiero 30 lat po śmierci. Mimo to bardzo wiele późniejszych nurtów czeskiej poezji odwoływało się do jego twórczości, zawsze coś dla siebie znajdując - od Jana Nerudy (almanach "Maj" w połowie XIX w.) po Františka Halasa (poetyzm i egzystencjalizm). Docenili go też strukturaliści - Mukařovský i Jakobson.
Tłumacz całego niniejszego wyboru, Józef Waczków, we Wstępie cytuje słowa z dziennika poety, jakie charakteryzują jego życiowe credo: "Kocham kwiat dlatego, że zwiędnie, zwierzę - ponieważ zdechnie, człowieka dlatego, że umrze i przestanie istnieć, ponieważ czuje, że zginie na zawsze, kocham - mało powiedzieć kocham - ja korzę się przed Bogiem, ponieważ nie istnieje"(s.12, również w poemacie Maj, s.123). Życie Mácha widzi jedynie w uczuciach i przyrodzie, które są przemijalne - po śmierci czeka je Nicość ("W nic jak błyskawica się rozpłynę", Ideał piękna, s.42). Poeta powiada: "śnię pieśń grozy, tęsknoty, miłości" (j.w.). I najwyraźniej - jak wszyscy romantycy - uwielbia noc, która jest symbolem głębi i prawdziwości.
Noc ziemskiemu oku piękno kryje
z dnia nadejściem oko jasność traci;
tylko w głębi uczuć piękno żyje,
dusza widzi je w mglistej postaci. (j.w.)
W późniejszych wierszach Mácha pisze też o przyszłości -jest pewny, że Czesi pokonają wrogów, odzyskają ojczyznę, ale póki czeski lew jeszcze śpi, brzmią jego pieśni, które to zapowiadają.
"Dobrze, że nigdy nie kochał. Z takim sercem - umarłby dużo wcześniej." (Dziennik zakonnika, s.101) W prawdziwym życiu poeta nie zdążył się ożenić. Jakby to przeczuł, pisząc w pierwszej pieśni poematu "Maj":
kochankowie w mroku brodzą
i - płonąc - gdy się wreszcie schodzą,
są gasnącymi już iskrami (s.113)
Również "Maj" jest obrazem miłości tragicznej i niespełnionej. Nocą, na brzegu jeziora czeka na ukochanego Jarmila, a po jego drugiej stronie on, Vilem, zamknięty w wieży jako morderca, oczekuje na egzekucją. Vilem, odtrącony przez ojca, był przywódcą zbójców, domem jego był las. Gdy ujrzał Jarmilę zakochał się, a wtedy okazało się, że już ją uwódł...jego ojciec. Nie wiedząc kim jest, Vilem zabija rywala, a gdy dowiaduje się, że był jego ojcem, oddaje się katom. Krzyż w miejscu jego kaźni w lesie odkrywa po 7 latach nocny wędrowiec - narrator, któremu tę historię opowiada karczmarz. Akcja toczy się w okolicach zamku Bezděz a jezioro nazwano dziś imieniem poety: Máchovo jezero.
Współcześni dziennikarze na podstawie archiwalnych zapisów ustalili, że ta historia oparta jest na prawdziwych wydarzeniach, które miały miejsce w tej okolicy w maju 1774: https://ct24.ceskatelevize.cz/domaci/1252685-reporteri-ct-machuv-maj-je-inspirovany-skutecnosti