Bułhakowski reportaż ze stypendium w Moskwie
Lubię Andruchowycza, bo ma nie tylko talent do opowiadania, ale też poczucie humoru i lubi ironię. W dodatku można tu też chyba mówić o szczęściu do tłumacza.
Wyczucie ironii w książce manifestuje się po pierwsze wyposażeniem głównego bohatera - birbanta, utracjusza i psa na kobiety - w cechy własne i własną biografię: autor, tak jak jego bohater, studiował w Moskwie literaturę (w 1991 roku, powieść ukazała się po raz pierwszy w 1993 w emigracyjnym piśmie ukraińskim "Suczasnist'"). I jestem o tym przekonany, że wielu sytuacji nawet nie musiał wymyślać, lecz zaczerpnął je po prostu z własnych wspomnień. Autoironia i dustans wobec siebie? Proszę bardzo:
"w prawo! - rozkazuje z pudełka czaszki a raczej gdzieś z okolicy pachwiny, twój osobisty feldmarszałek". Po drugie ironii nie brak także w nawiązywaniu do realnie istniejących (własnych i cudzych) utworów literackich: w celu zanudzania dziewczyn, jak pisze (poemat "Jesienne psy Karpat"/Osinni psy Karpat'/ Wasyla Harasymiuka i "Futbol na klasztornym podwórzu"/Futbol na monastyrs'komu podviri'i/ Andruchowycza - oba z 1989 r;) lub przy opisie tych "łatwiejszych" (cytat z przełomowego poematu Wiktora Nieboraka "Miejski bóg Eros"/Mis'kyj boh Eros/). Po trzecie wreszcie, autor ironicznie spogląda na całą rzeczywistość, głównie polityczną i obyczajową, jak świadczy o tym choćby opis pogody:
Na zewnątrz deszcz nie ustawał, chociaż już dochodziła druga po południu i - wedle przewidywań dowcipnych synoptyków - dawno już powinno było wyjrzeć słońce komunizmu. (s.45)
Jest to zwariowany "reportaż-pamiętnik" 30-letniego Ukraińca na stypendium literackim w stolicy ZSRR, już na początku lat 90-tych traktowanego trochę jako "wrogi element" (wg. rosyjskich stereotypów, które Putin stara się ożywiać, Ukraińcy to nacjonaliści i banderowcy, od zawsze trzymający z Niemcami, więc po drugiej stronie założycielskiego mitu, jakim jest walka z "faszystowskim okupantem" dla wszystkich narodów ZSRR). Bohater sam też zresztą dystansuje się od Rosji. Przez odmienność niesowieckiej hiostorii rodzinnej, nawet przez użycie sporej ilości słów i zwrotów niemieckich (autor jest absolwentem średniej szkoły z rozszerzonym językiem niemieckim)- jak gdyby chciał sam podkreślić, że coś jest na rzeczy w tej sowieckiej-rosujskiej nieufności, bo - także przez dziedzictwo monarchii austro-węgierskiej - jednak mu bliżej do Europy. Także nazwisko bohatera Otto von F. wpisuje się w ten wątek. O kogo może chodzić? O Otto von Franza - kiedyś reprezentanta interesów Austro-Węgier w Rosji? albo O. v. Freisinga - średniowiecznego historyka z 12 w., uznawanego za najważniejszego kronikarza średniowiecznej Europy? Może to nie ślepy trop, gdyż w przedstawianą historię wpisany jest również sen lub majak w pijanym widzie, w którym autor stara się o mecenat (stypendium) u "króla Ukrainy Olega Drugiego" (Olelko Wołodymyrowicz, książę kijowski w 15 w. czy może jakiś nowy, przyszły Oleg, którego mądrość i potęga nawiąże do Olega Mądrego?), przekonując, że władcy się to opłaci. Król pozostaje nieugięty, może słusznie rozpoznając w autorze raczej trefnisia niż apologetę. A upadający ZSRR stypendium dał... choć powstały w jego efekcie konterfekt pomnika mu raczej nie zbuduje.
Kapitalna ostatnia scena sabatu mumii byłego ZSRR, spiskujących o losach świata i rozstrzelanie sowieckich symboli. Bułhakow nie powstydziłby się.