Pornogarmażerka

Pornogarmażerka - Hubert Klimko-Dobrzaniecki Próbowałem w tych 17 opowiadaniach znaleźć jakiś wspólny mianownik, odpowiedź na pytanie, dlaczego znalazły się w jednym zbiorku. Kryterium nie narzuca się samo. Wspólne dla nich jest niewątpliwie nieliczenie się autora z poprawnością polityczną. I bardzo dobrze, ponieważ wszyscy tego typu cenzury mają powyżej uszu, gdyż trudno wtedy wyraźnie coś powiedzieć. Są to też historie o emigrantach, czyli o outsiderach zagrożonych odrzuceniem, których otoczenie nie chce i nie potrafi zrozumieć, albo któremu w jakiś sposób przeszkadzają ("Nad pięknym modrym Dunajem"). O postaciach wypalonych zawodowo (tytułowa "Pornogarmażerka", "Moja siekierezada"), rozczarowanych dotychczasowym trybem życia ("Woefelsgrund", "Diabeł"). Albo też o jednostkach nie zgadzających się na takie społeczeństwo, w którym przychodzi im żyć ("Serbska pochodnia"). Najlepsze wrażenie (również swym potencjałem humorystycznym) robią "Zimne nóżki" - poniekąd biograficzne, bo Dzierżoniów, choć trudno wyrokować, gdyż Klimko-Dobrzaniecki z lubością kreuje własną biografię. Otwierają zbiór prozą, do jakiej nas autor przyzwyczaił. Bawi się tu prehistorią swego stosunku do języka niemieckiego i do Austrii, w której dziś mieszka. Obrazki z jego tekstów przypominają mi niekiedy rysunki Gerharda Haderera, przedstawiającego swych austriackich rodaków ironicznie aż do bólu (choć nie bez cienia zrozumienia), aczkolwiek w obu przypadkach - i u Haderera i u Dobrzanieckiego - obraz ten bywa psychologicznie niebywale prawdziwy. W ogóle, jakkolwiek autor poprawia rzeczywistość, w jego postaciach czuje się zwykle jakiś posmak autentyzmu, prawdy czasu. W pamięci zostają także opowiadania jak: "Dzisiaj pękło niebo" - historia konserwatora zabytków i fana roweru, który pomiędzy pracą, sportem i kochanką traci poczucie rzeczywistości czy "Serbska pochodnia" - fantastycznie żywy monolog rozczarowanego, rozżalonego Serba, wygłoszony poniekąd nie tylko w stronę społeczeństwa Austrii, ale i do całej Unii Europejskiej. Spotykamy tu też postacie, o których głośno było w gazetach czy mediach - wykoślawione wojną (Josef Fritzl w "Kołysance dla Josefka"), niewytępionym w Austrii nazizmem (Jörg Haider w "Amen"), ukrywające coś we własnej historii (Marcel Reich-Ranicki - "Plagiat") czy pojawiające się jedynie pośmiertnie i w telewizji (Otto von Habsburg w "Szafie"). W pierwszym z tych ostatnich czterech opowiadań znajdujemy się jakby w głowie Fritzla. Jest ono próbą przedstawienia tego, co się zdarzyło w Amstetten już ex post, z domu psychicznie chorych, z perspektywy własnej niedorozwiniętej, dziecięcej psychiki Fritzla. W drugim opowiadaniu Haider jest tylko tłem, kapitalnie została natomiast przedstawiona postać jego zwolenniczki - lekarki (przedstawicielki inteligencji!), która daje się złapać, a nie jest to w Austrii wyjątek, na populistyczne rasistowskie i wrogie imigrantom hasła. Ironiczny wydźwięk wzmaga fakt, że sądząc tylko po nazwisku, bohaterka ma czesko-polskie korzenie. Uchwycona i wykpiona została tutaj typowa niemiecka tytułomania. Tylko czy istnieli kiedyś w języku polskim "nadlekarze"? Brzmi to niemal jak "nadludzie"... To zapewne tylko analogia do niemieckiego Oberarzt tzn. ordynator, ale wtedy uciekałby ów komiczny wydźwięk tytułu... Ostatnie z wymienionych, łącząc niezwiązane ze sobą równoległe zdarzenia - skręcanie mebla z IKEI w jednym pokoju i pogrzeb dostojnika w telewizorze w drugim, pozwala z zaskoczeniem dostrzec, jak zabieg poprowadzenia paralelnej narracji jest zdolny potocznej czynności przydać transcendentnej wymowy. Ale też szafa to nie jest zwykły mebel! Walczyli z nim wcześniej i Różewicz ("Pułapka"), i Mrożek (opowiadanie "Rewolucja")... Trzecie z tych opowiadań, o Ranickim i jego rzekomym, byłym homo-kochanku, również pisarzu, Rudim Klimko, który przejął to nazwisko od żony (skąd my to znamy?!) wydaje się już piramidalnym żartem wchodzącym na wyższe piętro ironii i znaczenia. I nie chodzi tu tylko o daleko posuniętą autoironię, ale w ogóle o kondycję pisarza, któremu w literackim grajdołku przychodzi prezentować zetlałe prawdy (futerka z krecików), pożądane tylko w wąskim kręgu "sceny" - autorów i ich krytyków. To opowiadanie przeczytałem wcześniej w prasie i myślę, że siłą wykreowanej sytuacji zrobi na miłośnikach literatury chyba największe wrażenie. Ja bawiłem się świetnie. Autor nie był zapewne zaproszony na żadną rozmowę przez "cara krytyki literackiej", więc...spotkał się z krytykiem na łamach własnego opowiadania. Literacko i towarzysko - genialne. Typowy dowcip językowy i sytuacyjny autora można odnotować jeszcze w "Szturmie". Jest to historyjka o tym, jak to w 1990 roku reprezentacja Wysp Owczych wygrała w piłkę nożną z reprezentacją Austrii. Autor zapewne liczy na inteligencję czytelnika lub minimalne otrzaskanie w świecie skandynawskim przy odczytaniu imienia Thorkil, ale kibice tu na pewno nie zawiodą. Pozostałe opowiadania dla pamięci pozostają już tylko milczeniem...