Dziewięciu dysydentów, z których w Polsce poza Hrabalem, a od niedawna Škvoreckym, Grušą i Klímą raczej nikt nie słyszał. Kryterium dla obu tłumaczy, wybierających opowiadania do zbioru był warunek, że nie ukazały się dotąd w Polsce. Kryterium niezgorsze, aczkolwiek zbiór na pewno przez to nie jest monolitem - rozpada się, nie czyta się "razem". Przyznaję też, że mimo dobrego tłumaczenia Škvorecky dużo lepiej wypada w oryginale... No i trzeba mieć w sobie niewątpliwie jazzową iskrę swobody, by poczuć jego bikiniarski zachwyt dla tej namiastki wolności, jakim był jazz lat pięćdziesiątych. Podobnie jest z Tyrmandem. Hrabala nie trzeba w Polsce bronić ani przedstawiać - przyjmuje się tu od niego wszystko i, w porównaniu z czeskim odbiorem, zupełnie bezkrytycznie. Zamieszczone opowiadanie o paranoicznym strachu autorów przed skutkami własnej twórczości wydaje się inne, ale jest właśnie w swej rozbrajającej szczerości tak bardzo hrabalowskie. O Klímie i Grušy na pewno jeszcze usłyszymy nie raz - bez wątpienia się przebiją do wydawniczych oficyn w naszym kraju - początki tego już są widoczne. Kriseová już może niekoniecznie, choć daje się własnie poznać w historii mieniącej się tak pięknie dość egzotycznym u nas erotyzmem. Czytałem jej opowiadanie z przyjemnością - od razu czuło się w nim wyraźnie jedyny zresztą w tym zestawianiu pierwiastek żeński. Ale czterej ostatni, młodsi nieco autorzy pojawiają się być może w języku polskim wyjątkowo i egzemplarycznie. Warto więc to docenić. Zwłaszcza aż nadto filmowe, długie, rozkrzyczane trochę w amerykańskim stylu opowiadanie o dorastaniu Pavla Brycza, rozgrywające się na tle poligonu, jakim się za sprawą międzynarodowych grup filmowców stało w latach 80-ych znikające z powierzchni ziemi miasto Most.